Konstanty Andrzej Kulka o Witoldzie Rowickim
Współpracowaliśmy z Maestro Rowickim bardzo długo. Ja zacząłem grać w Filharmonii Narodowej gdy wygrałem konkurs w Monachium w 66 roku. Pierwszy koncert miałem tam dwa lata później. Od tej pory zaczęła się bardzo intensywna współpraca z Filharmonią Narodową. Brałem udział w wielu różnych koncertach i tournee. Większość z nich to były właśnie koncerty z Witoldem Rowickim. To dla mnie niezapomniana postać. To był człowiek, który miał niesamowicie precyzyjną rękę. Pewną. Absolutnie pewną. Był niezwykle dokładny, wszystko świetnie wiedział. Zawsze był doskonale przygotowany. Był również świetnie wykształconym skrzypkiem, co nie jest bez znaczenia bo świetnie znał literaturę skrzypcową. Jako solista czułem się na scenie bardzo wygodnie. Nie musiałem specjalnie patrzeć co się dzieje w orkiestrze, przy Witoldzie Rowickim mogłem zajmować się sobą. Muszę przyznać, że to był dla mnie duży komfort.
Wiem, że go wszyscy bardzo lubili, wręcz kochali. Zawsze miał w zanadrzu dowcipne komentarze, grepsy, inteligentne puenty. Tym też zjednywał sobie ludzi. Za granicą zawsze skracał trochę próby, orkiestra była zachwycona, bo mogła złapać trochę oddechu. Pamiętam takie długie dalekowschodnie tournee z nim. To był początek lat 70-tych, tournee trwało dwa i pół miesiąca. Graliśmy w bardzo wielu krajach poczynając od Afryki, przez Azję, przez całą Australię Japonię, Singapur, Hongkong, wcześniej był Teheran, Filipiny. Na tym tournee ja sam grałem 36 koncertów. Dyrygował głównie Witold. To było wielkie wyzwanie. Ale atmosfera była wspaniała. Właśnie dzięki niemu. Także o nim mogę mówić zawsze i tylko w samych superlatywach.